Jacek Brunon Poznanski "Magda. Pożegnanie z pokoleniem"
Ja patrzę na ten zryw z punktu widzenia dziewczyny, którą byłabym, gdybym urodziła się w tamtym czasie i w tamtym miejscu. Nie zasiadałabym w dowództwie, nie podejmowałabym decyzji za całe miasto, za jej mieszkańców, za naród. Byłabym odpowiedzialna tylko za swoje własne wybory. Oczywiście trudno w dzisiejszych czasach zarzekać się, że na pewno wzięłoby się broń do ręki, założyłoby się biało-czerwoną opaskę na ramię i poszłoby się walczyć z Niemcami. Ciężko to sobie w ogóle wyobrazić. Można deklarować, że tak by się właśnie zrobiło, ale jaka byłaby nasza decyzja w chwili, gdybyśmy rzeczywiście zostali postawieni w takiej sytuacji? Obyśmy nigdy nie musieli tego sprawdzić...
Mimo tej świadomości zawsze przemawiały do mnie wszelkie argumenty, które sprawiły, iż spora część młodych Warszawiaków wyszła z ukrycia i poszła na barykady. Po to, by spróbować odzyskać honor i nie przynieść wstydu przodkom, którzy wbrew rozsądkowi walczyli o wolność w czasie poprzednich powstań narodowych. I chcę wierzyć, że byłabym jednym z nich, mimo beznadziejności walki, mimo z góry wiadomego wyniku. Poszłabym wierząc, że nadzieja potrafi z niemożliwego uczynić rzeczywistość.
O tym, w jaki sposób odczuwam powstanie, czym było dla mnie w chwili, gdy miałam 19-25 lat, czym jest teraz, mogłabym mówić bardzo długo - jeśli chodzi o ten temat, to ciężko mnie przegadać. Nie to jest jednak moim celem w tym momencie. Na rynku księgarskim co rusz pojawiają się kolejne pozycje mówiące o roku 1944. Opisujące, gloryfikujące, krytykujące - najróżniejsze. Patrzę na nie i niezmiennie przychodzi mi do głowy myśl: co jeszcze nowego można dodać w tym temacie? Wspomnienia po jakimś czasie zaczęły się powielać, a komentatorzy historyczni co rusz usiłują napisać coś oryginalnego, choć w rzeczywistości przerabiają tylko na nowo to, co zostało już powiedziane wcześniej...
Każdego, kto pyta mnie, co warto o powstaniu czytać, odsyłam głównie do książek Barbary Wachowicz. Jej sposób przeżywania, patrzenia na tamten czas, miniony, a jednak tak bardzo bliski sercu, jest podobny do mojego. Ona widzi CZŁOWIEKA, jego myśli, odczucia, jego nadzieje i marzenia, jego bohaterstwo i tchórzostwo, skupia się na jednostkach, nie na pokoleniu, na decyzjach podejmowanych w sercu żołnierza wyrosłego w konspiracji, a nie zapadających w gabinetach dowódców. Takie mówienie o powstaniu jest mi najbliższe i ono właśnie ukształtowało nie tylko moje spojrzenie na ten okres, ale także mój patriotyzm, miłość do Polski, do jej przeszłości i bohaterów.
Niedawno ukazała się powieść, która zwróciła moją uwagę samym już tytułem i zawartą w nim zapowiedzią swoistego połączenia międzypokoleniowego. Czytając o niej miałam wrażenie, że autor chce pokazać, iż powstańcy nie byli nierzeczywistymi bohaterami, odrealnionymi postaciami z przeszłości, kimś zupełnie od nas różnym. Wręcz przeciwnie - chce unaocznić czytelnikowi, że chłopcy i dziewczęta, którzy chwycili wówczas za broń, to byli dokładnie tacy sami ludzie, jacy żyją dzisiaj, chodzą wśród nas, którymi sami jesteśmy. Identyczni - z marzeniami, wierzeniami, przesądami. Zbuntowani, niejednoznaczni, kochający i nienawidzący... Niegodzący się z ograniczeniami, chcący wykrzyczeć światu w twarz, że istnieją i są godni, by ich szanować. Takie spojrzenie na Pokolenie Kolumbów zawsze zwraca moją uwagę.
Przeczytałam książkę "Magda. Pożegnanie z pokoleniem" i mam po tej lekturze bardzo mieszane uczucia. Na całe nieszczęście najważniejsza w tym wszystkim jest kiepsko skonstruowana główna bohaterka. To młoda kobieta urodzona w Anglii, malująca obrazy odnoszące się do Powstania Warszawskiego i podążająca śladami swojej babci, sanitariuszki. Przez cały niemal czas miałam ochotę odepchnąć Magdę, poprosić, by wróciła do Londynu, zajęła się narzeczonym i przestała mi zasłaniać Historię. Najlepszymi fragmentami książki są te, dzięki którym przenosiłam się w czasie do powstańczej stolicy, uczestniczyłam nie tylko w walkach, ale przede wszystkim w rozmowach młodych ludzi, w ich życiu. Egzystencja Magdy szybko przestała mnie interesować. Chaotyczność jej czynów, niezrozumiałe decyzje, niejasne myśli i wnioski - to wszystko sprawiało, że wydawała mi się osobą, która nie ma pojęcia, czego szuka, nie wie, kim jest i po co w ogóle robi to, co robi.
Fragmenty "Magdy. Pożegnania z pokoleniem", które przenoszą nas do Warszawy w trakcie powstania są pisane o wiele wyraziściej, klarowniej. Dialogi wciągają, chaos narracyjny zostaje opanowany. Paradoksalnie, wszystko staje się spokojniejsze. Zakładam, że taki właśnie był cel autora - pokazanie świata przeszłości jako czasu przepełnionego o wiele większym sensem, niż rzeczywistość, w której obecnie żyjemy.
Trochę mi żal, że postać Magdy nie zdołała wzbudzić mojej sympatii, choć przecież powinnam się z nią w pełni identyfikować. Jest w końcu przedstawicielką mojego pokolenia, tego, które powstanie z lekka mitologizuje, dla którego chłopcy i dziewczęta sprzed siedemdziesięciu lat są wzorami godnymi naśladowania, ludźmi, którzy będąc w mojej sytuacji wznieśli się ponad strach i małostkowość. Chodząc po ulicach Warszawy nie zwracam uwagi na sklepy czy nowoczesne budynki - dla mnie stolica to niezmiennie miejsce pamięci. Widzę tablice, pomniki, włazy kanałowe, miejsca znane mi ze starych, czarno-białych zdjęć. Szukam murów, które pamiętają, które widziały. W taki sam sposób patrzy na Warszawę Magda, lecz jej wrażenia są zbyt pocięte i pourywane, bym była w stanie skupić się na nich tak, jak bym chciała.
Podczas lektury spotykamy także ludzi, których zostało już tak niewielu. Tych, którzy kiedyś walczyli o wolność, o szansę na pokazanie światu, że Polak nie jest w stanie długo wytrzymać upodlenia. I ci ludzie, tacy jak Stefan Wolski czy Karol Modelski, postaci stworzone przez wyobraźnię autora na podstawie jego rozmów z prawdziwymi powstańcami, patrzą na przeszłość zupełnie inaczej niż Magda. Oni zmagają się z pamięcią o szczegółach, o tym, co zrobili, bądź czego zaniechali, co powinni byli uczynić lub czego robić nie powinni.
Dla nich jest to także pamięć o rozczarowaniu. Nie potrafią zapomnieć sojusznikom zdrady i porzucenia Warszawy na pastwę wroga, ciężko im wybaczyć tym rodakom, którzy zdradzali dla świętego spokoju albo po to, by pokazać walczącym, że nie wszyscy są po ich stronie. Na ten temat w powieści pada wiele gorzkich słów. Wypomina się Miłoszowi nie tylko wymyślanie antybohaterów, ale także posługiwanie się w czasie okupacji litewskim paszportem, który dawał mu bezpieczeństwo jako sojusznikowi. Ma się pretensje do Szczypiorskiego, który sceną z "Początku" wcisnął w wyobraźnię przyszłych pokoleń obraz Polaków oddających się zabawie w chwili, gdy Żydzi ginęli za murami getta.
Te dwa spojrzenia na Powstanie Warszawskie, tak różne, a jednocześnie zazębiające się, przenikające i uzupełniające, są bardzo ważnym elementem powieści. To motyw, dla którego warto ją przeczytać i przeżyć. O Powstaniu Warszawskim pamiętamy i pamiętać będziemy - wbrew nieustannie sączącemu się z różnych stron czarnowidztwu, wbrew krytyce, której końca nie widać, a która co jakiś czas przybiera na sile, szczególnie w okolicach jubileuszy. Będziemy pamiętać o ludziach, którzy zacisnęli pięści i postanowili pokazać, że nie wolno bezkarnie odbierać człowiekowi jego życia, marzeń, przyszłości. O tych, którzy nie chcieli, by krew przelana przez ich przodków poszła na marne.
Do kin wchodzi właśnie film Jana Komasy "Miasto 44". Trailer mnie zachwycił, bo oto zobaczyłam powstanie takim, jakim widziałam je w wyobraźni od lat. To jest mój punkt widzenia, zwrócenie uwagi na to, co dla mnie w Powstaniu Warszawskim najważniejsze. Jestem niezwykle ciekawa, czy cały film jest wart mojego oczekiwania i nadziei w nim pokładanych. Trzeba pamiętać, że powstał nie tylko po to, by pokazać sierpień 1944 roku nam, Polakom. Najważniejszym zadaniem tego działa będzie uświadomienie widzom z innych krajów, jaką zbrodnią było pozostawienie walczących samym sobie, ile straciła Europa, gdy oddała Polskę wrogowi. Ma pokazać wspaniałych, inteligentnych, kulturalnych ludzi, którzy zostali zmuszeni do poświęcenia życia, młodzież, której odebrano to, co najważniejsze, bo nikt nie przyszedł im na ratunek. Oby "Miasto 44" było właśnie takie...